Śmierć 2-letniej dziewczynki uduszonej przed trzema tygodniami przez birmańskiego pytona zmobilizowała władze stanu Floryda. W teren wyruszyli nowolicencjonowani łowcy gadów. Urzędnicy oceniają, że w całym stanie żyje na wolności około 100 tysięcy tych drapieżników - pisze brytyjski "Guardian".
2-letnia dziewczynka została 1 lipca uduszona w swoim łóżeczku przez pytona, który uciekł z terrarium. Nagłośniony przez media dramat zmusił władze do reakcji. Lokalne władze i politycy z Florydy publicznie zwracali uwagę na problem 100 do 150 tysięcy pytonów, które w sposób niekontrolowany mnożą się na bagnach Parku Narodowego Everglades.
Ważące do 90 kilogramów i mierzące nawet 8 metrów długości pytony birmańskie, najpopularniejsza odmiana z występujących na Florydzie, potrafią upolować zwierzę wielkości jelenia.
- Jest tylko kwestią czasu zanim te pyton zaczną "składać wizyty" w domach mieszkańców - alarmował w mediach demokratyczny senator Bill Nelson. Pochodzące z Afryki, lub południowo-wschodniej Azji pytony są na Florydzie intruzami, które nie mają w środowisku żadnego naturalnego przeciwnika, który ograniczyłby ich ekspansję. Mieszkańcy słonecznego stanu za niekontrolowany rozrost terytorium drapieżników winią ich właścicieli, którzy popchnięci modą kupują zwierzęta, a potem wypuszczają na wolność, gdy im się znudzą.
Inni problemu doszukują się w huraganie Andrew - pisze "Guardian". Żywioł zniszczył zoo i sklepy zoologiczne w 1992 roku, tym samym dając wolność wielu zwierzętom. Eksperci obawiają się, że jeśli władze nie podejmą szybko kroków ogromna populacja pytonów wpłynie na środowisko dosłownie wyjadając wszystkie małe ssaki, ptaki i gady.
Gubernator Florydy Charlie Crist w zeszłym tygodniu wyraził zgodę na rozpoczęcie polowania na pytony dla grupy kilku łowców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz